Psy konkwistadorów

Psy konkwistadorów – opowieść o Kolumbie, wyprawie do ameryki i historia Becerillo

Gdy Krzysztof Kolumb odkrył Ameryki, zapoczątkował tym samym nową erę politycznej, militarnej i ekonomicznej historii. Jest jednak coś, czego większość ludzi nie wie, mianowicie tego, iż psy odegrały olbrzymią rolę w podboju Nowego Świata przez Europejczyków. Niestety jest to również najbardziej brutalny i krwawy rozdział w historii stosunków psa z człowiekiem, więc być może nie tyle o tym zapomnieliśmy jak raczej staraliśmy się wymazać ten okres z pamięci.

Pomimo tego, że życie Kolumba owiane jest kilkoma mitami jak również istnieje w nim kilka luk jedno jest pewne; Krzysztof Kolumb urodził się w Genui, we Włoszech w roku 1451. Jego ojciec zajmował się wytwarzaniem wełny, ale był również działaczem politycznym. Często zabierał młodego Krzysztofa ze sobą tak, że chłopak szybko nauczył się jak zachowywać się wśród ludzi, którzy mają władzę i autorytet. Krzysztof i jego brat Bartolomeo byli szkoleni razem, uczyli się czytać i pisać a później studiowali kartografię, przepowiadanie pogody jak również podstawy nawigacji. Przez pewnie okres czasu Krzysztof był pracownikiem w księgarni, praca ta dała mu możliwość czytania bez ograniczeń o geografii jak i opowieściach o wyprawach do Afryki i Orientu. Dało mu to przedsmak tego co czeka podróżnika i rozpaliło ciekawość na temat bogactw i nagród które były do zdobycia w dalekich ziemiach.

Choć w tamtych czasach spodziewano się że syn pójdzie w ślady ojca następowała powolna zmiana. Genua była ważnym centrum handlowym specjalizującym się w wymianie tekstyliów, jedzenia, złota, drewna, osprzętu dla okrętów, orientalnych luksusowych rzeczy i ponad wszystko cukru. Jednakże w rejonie morza Śródziemnego wśród różnych wyznawców takich jak Islamiści i Chrześcijanie istniał konflikt o wpływy i terytorium. Konstantynopol przeszedł w ręce Muzułmanów w czasie, gdy Kolumb miał zaledwie dwa lata. Po tej stracie Genua zaadoptowała sobie nowy sposób sprzedaży – eksportowanie wiedzy. W niedługim czasie miasta takie jak Lizbona, Sewilla, Barcelona i Cadriz importowały znaczną ilość specjalistów z Genui, przeważnie zawiązanych ze okrętami. Genua zaopatrywała również w bankierów, finansistów i innych finansowych exportów potrzebnych w zaspokojeniu nowego przemysły, jaki właśnie powstawał. Nie dziwiło, więc to iż młody Kolumb zaczął spoglądać w morze jako w sposób na życie. Aktualnie pracował jako okrętowy na statku i po tym jak jego zdolności nawigacyjne i kartograficzne uległy znacznemu rozwojowi Kolumb awansował do rangi młodszego oficera.

Punktem zwrotnym w jego karierze wydaje się być służba na prywatnym statku pod dowództwem Rene d’Anjou – Francuskiego pretendenta do tronu Neapolu. Statek ten miał zaatakować z zaskoczenia duży hiszpański galeon żeglujący u wybrzeży Północnej Afryki. Wszyscy marynarze biorący udział w takiej wyprawie dostawali swój udział, a wkład Kolumba jako oficera był na tyle duży by mógł on wreszcie zacząć realizować własne plany i ambicje. Oczywiście wciąż kontynuował żeglugę na innych statkach jednak udało mu się wreszcie osobiście dowodzić statkiem. W ciągu tych wszystkich lat pogłębiał on swoją wiedzę na temat pogody, kierunków na oceanie i nawigacji, w tym czasie też doznał on inspiracji skarbami, które czekały w ukryciu w różnych odległych miejscach i które mogły przynieść spore profity.

Jednym z olbrzymich mitów otaczających Kolumba jest ten głoszący, iż chciał on udowodnić, że Ziemia jest okrągła przez żeglownie na zachód i dopłynięcie do Orientu. Nie było to prawdą gdyż teoria iż Ziemia jest okrągła krążyła już od czasów Greków i Rzymian. To był ten czas gdy jakiś kosmograf zaproponował teorię głoszącą że jest tylko jedno duże ciało składające się z wody i drugie będące kontynentem czyli Ziemią. Na jednym końcu wielkiego Oceanu leżała Europa a na przeciwległym Azja. Jeśli ta teoria była prawdziwa wtedy zamiast długiej i niebezpiecznej podróży na wschód z Europy do Chin można było popłynąć na zachód, aby dostać się do krain Azjatyckich. Rzeczą, o której nie przewidzieli wcześni geografowie były odległości. Na przykład mapa Ptolemeusza znanego ówcześnie Rzymianom świata oddzielała znane ziemie grubą linią od pozostałych gdyż te jak sądzono były „niezdatne do żeglugi” gdyż sądzono, że morze było nieskończone. O ile Kolumb był gotowy zaakceptować generalne granice wyznaczone przez Ptolemeusza to odrzucał on jednak ideę nieskończonego oceanu. Dana mu szansa szybko poparła jego poglądy.

Kolumb przeprowadził się do Portugalii, ponieważ była ona w tym czasie pod panowaniem Księcia Henryka (później znanego jako Książe Henryk Nawigator). Z poparciem Henryka Portugalczycy aktywnymi odkrywcami i prowadzili aktywny handel wzdłuż wybrzeża Afryki. Podczas pobytu w Portugalii Kolumb poślubił Felipę Perestrello e Moniz, której rodzina należała do Portugalskiej elity. Choć jej rodzina była relatywnie uboga, mieli oni jednak wciąż koneksje z portugalskim dworem jak również Królem co Kolumb wykorzystywał w celu zdobycia odpowiednich dokumentów. Po tym jak rząd Portugalii objął kontrolę nad różnymi wyspami na Oceanie Atlantyckim dowiedziano się o detalach związanych ze skarbami oceanu. Były również wypowiedzi innych żeglarzy sugerujące, że na zachodzie znajdują się wyspy czekające odkrycia. Kolumb nawiązał kontakt korespondencyjny z Paolo del Pozzo Toscanelli z Florencji, który wydedukował (po części na informacjach dostarczonych przez Kolumba), iż można dosięgnąć Orientu żeglując na zachód na odległość nieznacznie większą jak trzy tysiące mil.

Kolumb był bardzo silnie zmotywowany chęcią eksplorowania zachodu. Było do zdobycia dużo chwały i bogactw i to nie tylko dla osoby, która otworzy nowy szlak wiodący do Orientu, ale również dla narodu, który go poprze i zasponsoruje w tej wyprawie. Od dawna było wiadomo, iż Azja jest źródłem przeróżnych drogocennych przypraw i materiałów, istniały również opowieści o wspaniałych pokładach złota i biżuterii, które czekały na odkrycie. Byćmoże jeszcze bardziej kuszące było to, iż takie odkrycie wiązało się ze zdobyciem olbrzymiej władzy gdyż wierzono, że ludzie zamieszkujący te ziemie nie byli zbyt zaawansowanymi nacjami. Kolonizacja przeprowadzona przez bardziej zaawansowany kulturowo i technicznie naród Europejski mogła przynieść tanie zwycięstwo.

W końcu istniał również aspekt religijny. To były czasy intensywnej religijności a Kolumb był demotycznym Katolikiem. Papież Pius II wypisywał nieskończenie o potrzebie nawrócenia znienawidzonych Muzułman na wiarę w Chrystusa pod wodzą (i kontrolą) kościoła. Wiara Kolumba była przepełniona tym wyznaniem, a podsycało go jeszcze to iż imię nadane mu na chrzcie – Christopher – znaczyło „Szerzący Chrystusa”. Wydedukował, więc że nie szuka on tylko bogactw, lecz również ma do spełnienia misję. W roku 1500, Kolumb zanotował:

„Z pomocną dłonią którą daje się wyczuć, Pan otworzył mój umysł na fakt iż będzie to [podróż do Zachodniej Azji] możliwe . . .  i otworzył przede mną swoją wolę iż chce zrealizować ten projekt. Pan zasugerował że powinno być coś nadzwyczajnego w tym punkcie podróży do Indii . . . Bóg wyznaczył mnie na głosiciela nowego nieba.”

Kolumb często notował iż w Biblii były słowa które go prowadziły i które być może były napisane tylko dla niego. Szczególnie często cytuje Izajasza (Iz. 60, 9) :„dla wysp czekających na mnie, i statków morskich na początku: które mogą przywieźć synów z daleka, ich srebro i ich złoto w imieniu Boga Pana.”

Można było łatwo zaobserwować, iż jak bardzo był on zaaferowany tym aby swą podróż poświęcić i złotu i Bogu..

Pierwszym zadaniem, jakie czekało Kolumba było znalezienie władcy który go zasponsoruje. Dla odkrywcy żyjącego w piętnastym wieku poparcie władcy było koniecznością, jako że tylko monarcha mógł zapewnić suwerenność, dać legalne pozwolenie na prowadzenie wyprawy i wprowadzenie relacji dyplomatycznych. Monarcha był również potrzebny jeśli chciano skolonizować jakieś ziemie jako że nowa ziemia musiałaby być ochraniana i broniona, potrzebne były też jakieś ogólne prawa aby wprowadzić ład i porządek jak również zasady podziału dóbr i zysków. Osoby prywatne, nawet te bardziej zamożne i posiadające jakąś władzę jak np. bankierzy i znaczący kupcy szybko ponieśli by porażkę próbując podjąć się tego projektu na własną rękę. Aby przeprowadzić podbój nowych ziem było potrzebne coś więcej niż podłoże finansowe, lecz także podłoże polityczne i militarne.

Kolumb widział szanse na poparcie w Portugalii, licząc na wpływy od strony rodziny swojej żony jak i na kontynuacje tradycji Portugalii jako kraju zdobywców i tradycji Księcia Henryka zwanego Nawigatorem. Król skierował propozycję Kolumba do Konsulatu ds. Geografii który uznał że Kolumb wyolbrzymił całą sprawę jak również zyski jakie ona może przynieść w konsekwencji projekt odrzucając. Następnie Kolumb wyruszył ze swoim projektem wyprawy do Francji, Anglii i wreszcie Hiszpanii. Pomimo że Hiszpańska królowa Izabela była zainteresowana ideą dopłynięcia do Indii przez zachód nie mogła poświęcić mu czasu będąc zaangażowaną w toczącą się w Kastylii wojną z Muzułmanami. Tak więc ona i król Ferdynand  skierowali Kolumba do  komitetu ekspertów którzy mieli wysłuchać sprawy. Tak zwany mędrzec Pan Salamanki wyciągnął wniosek że „plany Kapitana Kolumba są próżne i warte odrzucenia . . . Morze Zachodnie jest nieskończone i niezdatne do żeglugi. Antypody [w śród których miały znajdować się ziemie drugiej strony Ziemi do których miał płynąć Kolumb] nie nadają się do zamieszania, a jego idee są niepraktyczne.”

Kolumb się nie poddał i spróbował ponownie w roku 1491. tym razem wypadki potoczyły się lepszym torem. Ferdynand i Izabela właśnie wygrali bitwę o Grenadę i wygnali Muzułman z Hiszpanii. Wraz z tym jak w kraju zagościł relatywny spokój mogli oni poświęcić się innym sprawom. Bez ponoszenia kosztów w akcje militarne pozwolili oni sobie stwierdzić, iż monarcha może wymagać od miasta Palos, aby spłaciło długi w postaci dostarczenia dwóch statków, które były potrzebne. To znaczyło, że korona w gruncie rzeczy wyłożyła niewielką sumę pieniędzy ze skarbca.

We wrześniu 1492, Kolumb rozpoczął wyprawę, która w jego mniemaniu miała być wyprawą do Orientu. Wbrew mitowi mówiącemu, że załoga składała się głównie z ludzi wziętych wprost z więzienia załoga składała się głównie z doświadczonych żeglarzy rekrutowanych przez braci Pinzon którzy byli właścicielami jednego ze statków i służyli jako oficerowie. Było kilku urzędników z rządu, ale nie było tam żadnych księży, żadnych żołnierzy, żadnych najemników i w końcu żadnych psów. To była wyprawa na małą skalę mająca na celu eksplorację i odkrycia – nic więcej. Statki były stosunkowo niewielkie, nie dłuższe niż kort do tenisa i nie szersze niż trzydzieści stóp. Kolumb, który był wysokim mężczyzną nie mógł się nawet wyprostować w swojej niewielkiej kabinie. Było tam tylko dziewięćdziesięcioro ludzi – czterdziestu na Snata Marii, dwudziestu sześciu na Pincie i dwudziestu czterech na Ninie. Pokład był załadowany zaopatrzeniem mającym starczyć na rok. Tak, więc Kolumbus nie przewidział tam ani nie potrzebował psów.

Jakkolwiek pierwsza wyprawa zajęła miesiąc była relatywnie wolna od jakichkolwiek wydarzeń. Przybijając do San Salwador Europejczycy ujrzeli ludzi „tak nagich jak ich stworzyła natura” jak również wiele owoców i drzew. Kolumb i oficerowie zeszli uzbrojeni jednak zostali przywitani gościnnie przez tubylców. Kiedy rozwinięto królewski sztandar i zadeklarowano że od tej chwili ziemie te przechodzą pod panowanie Katolików tubylcy nie wyrazili oporu przeciw tej Hiszpańskiej dominacji. W swoich własnych słowach Kolumb wydedukował „rozumiem iż są to ludzie którzy lepiej powinni być wyzwoleni [z więzów swojej pogańskiej wiary i niecywilizowanego stylu życia] i przywróceni naszej Świętej Wierze raczej przez miłość a nie siłę” Zanotował on obecność kilku rodzimych psów w nowym świecie jednakże nie poświęcił im zbytniej uwagi gdyż psy te nie szczekały i prawdopodobnie były trzymane jako źródło pożywienia. Nie zaciekawiony nimi Kolumb nie wziął ich do Hiszpanii wraz z innymi ciekawostkami.

W trakcie eksploracji Kuby i kilku innych wysp Kolumb natrafił na pewne przeszkody. Santa Maria osiadła na mieliźnie i była holowana z tyłu gdyż wymagała naprawy. Kolumb wziął to jedynie za nieznaczny problem gdyż pozwoliło mu to na utworzenie pierwszej koloni. Pozostawił on małą grupę ludzi na wyspie i nadał instrukcje, aby nie „zranili” kobiet. Ich pracą tam było poszukiwanie złota i miejsca na założenie stałej osady. Zapewnił on lokalnego wodza Guacanagari, że ich zamiary są pokojowe a następnie nadał nowej koloni nazwę „La Navidad”.

Kolejna wyprawa miała miejsce w roku 1493 i miała nieco inny charakter. Była przeprowadzona na większą skalę, wzięło w niej udział siedemnaście statków, dwanaście setek mężczyzn i chłopców (w tym żeglarzy, żołnierzy, kolonistów, księży, urzędników i dżentelmenów z dworu), konie i dwanaście psów. Psy były pomysłem Don Juana Rodrigueaza de Fonseci, gubernatora Sewilli i osobistego kapelana króla i królowej. Don Juan został wyznaczony na zarządcę sprzętu potrzebnego do podróży. Te mastify i charty zostały sklasyfikowane jako broń obok muszkietów i pistoletów.

Hiszpańskie siły zbrojne zdążyły docenić skuteczność wykorzystania psów przeciwko słabo lub wcale nieuzbrojonemu człowiekowi. Kiedy Hiszpania przejęła od Portugalii Wyspy Kanaryjskie były one jeszcze zamieszkiwane przez inteligentnych, odważnych i dumnych tubylców zwanych Guanchami których Portugalczykom nigdy nie udało się podbić. Gubernator z powodzeniem użył dużych psów wojny by złamać opór w rezultacie doprowadzając do starty wielu tubylczych żyć. Kiedy wojsko po tej kampanii zobaczyło jak efektywne potrafią być psy zdecydowano się na zatrudnienie ich w starciu z Morami na Grenadzie. Lekko uzbrojeni muzułmańscy wojownicy nie stanowili przeciwników dla kłów mastifów z tamtej epoki, które mogły ważyć 250 funtów i sięgały niemal trzech stóp w kłębie. Ich masywne szczęki mogły kruszyć kości nawet przez zbroję. Charty tamtego okresu mogły ważyć ponad sto funtów. Te lżejsze psy mogły przegonić każdego człowieka a ich błyskawiczny atak mógł w ciągu kilku sekund powalić człowieka. Kilku spośród ludzi, którzy zajmowali się psami na Grenadzie i pomagało w unicestwieniu Morów znalazło się wśród załogi Kolumba podczas drugiej wyprawy.

Fonseca potrzebował psów gdyż podejrzewał zbliżające się trudności. Oczywiści obydwoje, król i królowa zastrzegli, iż pragną łagodnego traktowana Indian jak również ich szybkiego nawrócenia na Chrześcijaństwo. Monarchowie pragnęli również, aby ziemie zostały zasiedlone i aby wprowadzono centra organizacyjne i handlowe, co oczywiście było nie do pogodzenia i trzeba było dokonać pewnych kompromisów pomiędzy celami materialnymi a duchowymi. Aby zaspokoić królewskie żądania koloniści musieli w końcu użyć siły jak i przemienić tubylców w niewolników. Chociaż Indianie rzeczywiście mogli okazać się tak pokojowo nastawieni jak opisał to Kolumb niewyobrażalnym było, aby znieśli bez sprzeciwu wszystko to, co dla nich szykowano. Podobnie sądzono, że kolekcjonowanie kosztowności, zasiedlanie ziem również nie obejdzie się bez użycia siły. Jako iż Ci tubylcy nie mieli żadnych zbroi i posiadali jedynie lekką broń psy wydawały się idealnymi przeciwnikami dla nich. Te dwadzieścia psów, które Kolumb zabrał ze sobą i inne, które przybyły później rozpoczęły w końcu krwawy pochód przez Nowy Świat.

Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła Kolumb po przybyciu do Ameryk było odwiedzenie założonej wcześniej koloni. Cała załoga na statku czekała w zniecierpliwieniu na ląd; chcieli rozpocząć poszukiwanie złota i rozpocząć budowę nowych siedzib. Gdy dobili do brzegu La Navidad wystrzelili z armaty, aby obwieścić swoje przybycie. Jednakże nie usłyszeli odpowiedzi – nikt nie oddał honorów, nie powiały żadne flagi. Ich oczom ukazał się widok, który wprawił ich w niemałe osłupienie i przerażenie – cała populacja La Navidad została zmasakrowana, a fort został spalony i zrównany z ziemią. Kiedy rozpoczęli poszukiwanie śladów swoich towarzyszy odkryli masowy grób w którym pochowanych było również kilku Hiszpan. Odkryli również, że wioska dobrego przyjaciela Kolumba, wodza Guacanagari również została zniszczona. Chociaż cała historia tego, co się tam wydarzyło być może nigdy nie zostanie poznana do końca, opowieści krążące po okolicy mówiły, iż osadnicy stali się chciwi, zaczęli czynić spustoszenie w rzeczach drogocennych i jedzeniu. Ponadto zgwałcili kilka Indiańskich kobiet i zachowywali się okrutnie wobec tubylców. W odpowiedzi Indianie zrównali z ziemią osadę. Co ważniejsze stali się podejrzliwi w stosunku do Europejczyków i zaczęli roznosić wieść wśród swoich. Zaczynało się stawać jasne, iż Fonseca miał rację, że psy będą potrzebne.

Pierwszy militarny konflikt pomiędzy Europejczykami a Indianami był również pierwszym w którym psy odegrały militarną rolę w Nowym Świecie. W maju 1494 roku Kolumb dotarł do wybrzeży Jamajki w miejscu nazwanym Puerto Bueno. Jego oczom ukazało się zgromadzenie tubylców, pomalowanych w różne kolorowe wzory; Kolumb jednakże wciąż był wściekły za zniszczenie La Navidad. Czuł również, że demonstracja Hiszpańskiej potęgi militarnej mogła przestraszyć tubylców na, tyle aby w przyszłości unikali jakichkolwiek buntów. Trzy statki dobiły do brzegu. Żołnierze wypalili z broni i wysiedli, celując mieczami w tubylców, podczas gdy inni kontynuowali oddawanie strzałów. Indianie byli zaskoczeni jednakże dopiero spuszczenie jednego z psów wojny wywołało absolutny terror. Lękali się rozwścieczonego zwierzęcia, które gryzło ich nagie ciała czyniąc w nich wielkie spustoszenie. Po tym przedstawieniu na ląd zszedł admirał i zajął wyspę w imieniu Hiszpańskiego tronu. Kolumb zanotował później w swoim dzienniku, że jeden taki pies wystarczał, aby zastąpić pięćdziesięciu ludzi w podobnym starciu.

Wzór podboju właśnie się ustalił. Broń została zabrana po to aby wziąć i utrzymać terytorium, podczas gdy psy miały służyć do nękania i straszenia tubylców. Tak, więc gdy Kolumb podjął wyprawę w głąb Hispanioli (wyspa w Zachodnich Indiach, która obejmowała obie: Haiti i Dominikanę) w momencie, gdy napotkał najmniejszy przejaw oporu spuszczał ze smyczy jednego ze swoich psów i pozwalał mu ścigać Indian. Psy zabiły wielu spośród tubylców, a Ci, którym udało się przeżyć byli wyłapywani i wysyłani na targ niewolników w Sewilli.

Pośród tych, których złapano u wybrzeży przez Hiszpańskich żołnierzy był Indiański wódz Guatiguana i dwóch jego kompanów. Skazani na powieszenie następnego ranka, zdołali wydostać się z pęt i uciec. Guatiguana był teraz zdeterminowany, aby wyeliminować wszystkich Hiszpan ze swoich ziem i szykował opór o dużej skali. Najpierw Indianie próbowali pozbyć się Hiszpan przez nie sadzenie więcej kukurydzy i zabranie całego żywego inwentarza z regionu. Kolumb wściekły na próbę wzięcia ich głodem zdecydował się zadać atak nim zrobi to wódz. Ponieważ wielu z jego ludzi było chorych lub wycieńczonych przez niedostatek jedzenia mógł on jedynie wziąć do walki siły nie większe niż około dwustu żołnierzy, jednakże byli oni wspierani przez dwadzieścia wściekłych i dobrze wyszkolonych psów. To, co było pierwszą otwartą walką pomiędzy Indianami a Europejczykami rozegrało się w Vega Real w marcu 1495 roku.

Siły Guatiguany liczyły tysiące przeciwko garstce Hiszpan. Kolumb przekazał kontrolę nad psami Alonso de Ojeda, niewielkiemu człowiekowi, który odznaczał się olbrzymią siłą psychiczną i osobowością skłonną do przemocy i okrutności. Swoje zachowanie uzasadniał tym iż czyni to w imieniu Przenajświętszej Dziewicy i zawsze miał przy sobie jej mały portret. Ojeda nauczył się wykorzystywać psy wojny w bitwie prowadzonej z Morami pod Grenadą. W bitwie trzymał on psy na prawym skrzydle i czekał aż bitwa osiągnęła wysoki stopień furii. Następnie wypuszczał dwadzieścia swoich masifów krzycząc „Tómalos!” (co znaczyło „bierz ich”, „atakuj”). Rozzłoszczone psy wbijały się w nagie ciała tubylców. Łapały swoich przeciwników za brzuchy i gardła. W momencie jak osłupieni Indianie padali na ziemię psy obezwładniały ich a następnie rozrywały na strzępy. Przemieszczając się od jednej krwawej ofiary do drugiej psy przechodzily przez całe oddziały tubylców. Jeden z obserwatorów bitwy, niejaki Bartolome de las Casas zauważył, iż w mniej niż jedną godzinę każdy pies rozerwał na strzępy przynajmniej stu Indian. Rozumiejąc, iż Ci którzy później przeczytają jego sprawozdanie uznają to za nierealne las Casas wyjaśnił iż te zwierzęta oryginalnie były trenowane do polowania na dzikie zwierzęta. W porównaniu okazało się, że skóra nagiego człowieka była nieporównywalnie łatwiejsza do rozerwania niż na przykład skóra jelenia czy dzika. Ponadto tak jak przewidział Fonseca psy zasmakowały w ludzkim mięsie.

Bitwa pod Vega Real obudziła Kolumba na potencjał, jaki drzemał w przywiezionych psach. Kontynuował on swoją podróż u wybrzeży Noego Świata teraz zawsze w towarzystwie swoich psów. Wziął on pod swoją kontrolę wszystkich wodzów Hispanioli a psów używał do szerzenia terroru.

Każda nawet najmniejsza wyprawa do Ameryk przynosiła ze sobą nowe psy i teraz każdy przywódca podboju zatrudniał w swoich szeregach tą nieustraszoną broń. Znajomo brzmiące nazwiska takie jak Ponce de León, Balboa, Velasquez, Cortes, De Soto, Toledo, Coronado czy Pizarro… wszyscy używali psów jako instrumentów podporządkowania. Psy były zachęcane do wyrobienia sobie smaku na ludzkie mięso przez dopuszczanie ich do żywienia się ciałami ofiar. Wkrótce psy stały się bardzo czułe na tropienie Indian i mogły wyczuć różnicę pomiędzy śladami pozostawionymi przez Europejczyków i tymi pozostawionymi przez tubylców.

Najbardziej okrutni z przywódców Hiszpańskich używali psów jako narzędzi publicznej egzekucji. Znane jako „dogging” zakładały stawianie psów naprzeciwko wodzów lub innych wysoko postawionych miejscowych. Patrzenie jak ich przywódcy zostają rozerwani na strzępy powodowało wielki popłoch i przerażenie wśród miejscowej populacji, która w końcu wolała poddać się Hiszpańskiemu panowaniu niż ryzykować tak przerażającą śmierć.

Brutalnośc podboju zaczęła w końcu budzić sadystyczne skłonności w żołnierzach. Niektórzy wypuszczali psy na Indian tylko po to by zobaczyć jak cierpią i umierają. Czasami zakładali się o rzeczy takie, jak: który pies pierwszy będzie pił krew, gdzie lub jak będzie przebiegała śmiertelna rana lub też jak długo zajmie ofierze umieranie. Chociaż wieść o tak barbarzyńskich zachowaniach dotarła do Hiszpanii niewiele zostało zrobione, aby proceder powstrzymać.

Podczas gdy psy same w sobie uważane były za skuteczną broń i czasem jako instrumenty tortury niektórym z nich udało się sławnymi samymi w sobie a ich imiona pojawiały się w wielu opowieściach tamtych czasów. Były to między innymi Amigo, pies należący do Nuño Beltran de Guzman który odegrał nieopisaną rolę w podboju Meksyku. Bruto pies należący do Hernando De Soto który był żywym czynnikiem podboju Florydy. W rzeczywistości gdy Bruto zdechł jego śmierć była trzymana w tajemnicy gdyż samo jego imię umożliwiało wywołanie popłochu wśród miejscowych i sprawiało że poddawali się niezwłocznie. Wśród tych psów był również Becerillo, pies należący do Juana Ponce de León i jego syn Leoncico („mały lew”), który należał do Vasco Nunez de Balboa. Leoncico potrafił zawsze ocenić sytuację i reagował adekwatnie do powierzonego mu zadania. Gdy był wysyłany w pogoni za tubylcem doganiał swojego przeciwnika i chwytał jego ramię w pysk. Jeśli przeciwnik się nie opierał, lecz szedł spokojnie był bezpiecznie doprowadzony do Balboy. Jeśli jednak stawiał opór zostawał on zabity przez psa w przeciągu kilku chwil. Leoncico był uznawany za tak cennego, że otrzymał nawet stopień kaprala jak również przysługujący temu tytułowi żołd i prawo do współudziału we wszystkich dobrach i złocie zdobytym w podboju.

Praktycznie każdy patrzący na historię użycia psów w podboju Ameryk odczuwa jakąś emocjonalną odpowiedzialność. Niektórzy wstydzą się za zachowanie psów i zastanawiają jak w ogóle człowiek może postrzegać te okrutne zwierzęta jako przyjaciół i kompanów. Jednakże nie należy zapominać, że psy to zwierzęta, które rodzą się z naturalną odwagą, inteligencją i poczuciem lojalności – a nie z kodem moralnym. Ich ludzcy przewodnicy wpoili im swoje własne zasady tego, co jest dobre a co złe; w rękach zgrubiałych żołnierzy stały się one śmiercionośną bronią. Pamiętajmy, że w postępowaniu o morderstwo to nie broń jest winna śmierci a ten, kto jej użył.

Pomijając okrutność owych czasów, możemy znaleźć incydent, w który zamieszany był pies i który przyprawił najeźdźców o zadanie sobie pytania o moralność ich akcji, przynajmniej na krótki czas. Ten incydent związany był z Becerillo, psem należącym do Juana Ponce de León. Był on dużym psem (jego imię znaczy „małe ciele”) o wyglądzie budzącym respekt już przez sam fakt posiadania wielu blizn po walkach, jakie stoczył. Ponieważ Ponce de León miał zwykle wiele obowiązków jako gubernator Puerto Rico pies ten był często powierzany kapitanowi Diego de Salzar który był często zatrudniany gdy zachodziła potrzeba stworzenia terroru. Salzar często nakazywał Becerillo rozrywanie na strzępy Indian, którzy wykazywali jakiekolwiek opory w stosunku do najeźdźców i robił to publicznie by dać pozostałym przykładową lekcję tego, co się stanie, jeśli się nie podporządkują.

W walce ten pies był dewastujący. Na przykład, kiedy tubylcy zebrali się żeby zabić pod osłoną nocy wszystkich Chrześcijan, wysłali wodza Guarionex aby przeprowadził niespodziewany atak na wioskę w której przebywali ludzie Salzara. W samym środku nocy, gdy rozpalono ogień Becerillo zaczął ujadać wściekle budząc tym samym towarzyszy. Slazar wyskoczył natychmiast ze swojego łóżka i nie mając na sobie nic poza mieczem wpadł w środek bitwy mając Becerillo u swego boku. Pałki i strzały Indian nie stanowiły przeszkody dla kłów Becerillo. Pomimo iż bitwa trwała około pół godziny na jej koniec Hiszpanie byli zaskoczeni znajdując trzydziestu trzech tubylców zabitych przez chroniące zęby Becerillo. W trakcie kolejnych kilku miesięcy Salzar i Becerillo podążali śladem Guarionexa i innych przeżył w celu ich skazania. Indianie poczęli się lękać tej bestii do granic możliwości i o wiele chętniej stanęli by do walki z setką żołnierzy bez niego niż dziesiątką z nim.

Przy jednej szczególnej okazji, nie daleko od stolicy Ponce de León w Caparra, Salzar i Becerillo właśnie przełamali opór wśród grupy tubylców. Kiedy potyczka się zakończyła, wojsko nie miało nic innego do robienia jak czekać na przybycie gubernatora, którego oczekiwano w przeciągu najbliższych kilku godzin. Salzar postanowił przerwać nudę urządzając brutalne przedstawienie. Zawołał do siebie starą Indiankę i dał jej skrawek papieru z nakazem, aby zaniosła to do gubernatora. Powiedziano jej, że jeśli tego nie zrobi zostanie rzucona psom na rozszarpanie. Stara kobieta była przerażona ale również pełna nadziei że ten gest może w jakiś sposób przyczyni się do jakiejś wolności jej ludu. Nie zdążyła odejść daleko, gdy usłyszała za sobą okrzyk „Tómala!”. Wielki pies pędził wprost na nią tak jak tego oczekiwano, a żołnierze czekali już tylko na moment, gdy Becerillo rozerwie ją na strzępy a później pożywi się jej ciałem jak zwykł to robić już nie jeden raz.

Pechowa kobieta zdołała zobaczyć jak pędził na nią wielki pies z odsłoniętymi kłami. Upadła wtedy na kolana opuszczając oczy a później miękkim głosem wyszeptała w swoim własnym języku „Proszę mój Panie Psie, jestem w drodze, aby zanieść ten list do Chrześcijan. Błagam Cię mój Panie Psie, proszę nie rób mi krzywdy”.

Kto wie co działo się w głowie Becerillo. Ci, którzy to widzieli przysięgali, iż pies wykazał się wręcz ludzką inteligencją i współczuciem. Być może to jej uległa postawa, być może to miękkie tony jej głosu sprawiły, że pies jej nie zaatakował. Becerillo wpatrywał się w twarz kobiety, która ostrożnie obiema rękami trzymała skrawek papieru na przeciwko swojej klatki piersiowej – tak, aby pokazać mu, że to co mówi jest prawdą, a może po to aby schować się za nim jak za tarczą. Becerillo obwąchał ją trącając nosem, a później obwąchał jej ręce i kawałek papieru. Ten nieustraszony zabójca odwrócił się od przerażonej kobiety, podniósł nogę i oddał na nią mocz. Następnie odszedł na bok i obserwował jak drżąc podniosła się z ziemi, aby powrócić do żołnierzy, którzy zaplanowali jej śmierć.

Jako że Salzar i jego towarzysze bardzo dobrze znali Becerillo i tak często widywali jego pysk umoczony w krwi swych ofiar, to zdarzenie wydało im się nieprawdopodobnym. W ich umysłach jedynym usprawiedliwieniem tego było to, iż musiała się tu dokonać jakaś interwencja z góry. Okrutni oprawcy zostali zhańbieni przez ofiarność i wielkoduszność psa. Niewątpliwie czuli się upokorzeni tym incydentem. Wkrótce potem przybył Ponce de León i opowiedziano mu całe zajście.

Gubernator potrząsnął głową ze zdumienia. „Uwolnić ją” rozkazał „i odprowadzić ją bezpiecznie do jej ludzi. Następnie opuśćmy te ziemie na jakiś czas. Nie dopuszczę do tego aby współczucie i przebaczenie psa przyćmiło to które cechuje prawdziwego Chrześcijanina”.

zamieszczone przez:

Ewa Ziemska

Puszczenie psów przez Pizarro - mieszkańcy Peru poszczuci dzikimi psami Balboy
Puszczenie psów przez Pizarro – mieszkańcy Peru poszczuci dzikimi psami Balboy